Close
Close

Brak produktów w koszyku.

Wdzięczność

Wdzięczność

Ostatnio los mnie nie szczędzi. Mam wrażenie, że całe życie mam pod górę. Od momentu straty mamy, poprzez to, że wychowywali mnie dziadkowie, a w rodzinie niezbyt nam się przelewało. Poprzez życie nastoletnie, a na końcu rozwód. Teraz gdy tylko stanęłam na nogi, otrząsam się po kolejnym związku, w domu wszystko się wali. Najpierw rośliny w ogrodzie, teraz pompa. Gdyż wodę mamy ze studni. Dom nie jest podłączony do wodociągów miejskich.

Mam bardzo dużo na głowie. Na swojej jedynej. To ja wiem, że gdy nie wstanę rano, to nikt moich dzieci nie zawiezie do szkoły. To ja tylko wiem, że gdy nie zarobię odpowiednich pieniędzy, nie będę w stanie utrzymać domu czy rodziny.

Przeraża mnie ilość rzeczy, które spoczywają tylko na mojej głowie.

Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko wygląda niesamowicie. Dzieci, ja, wszyscy dobrze ubrani. W domu pięknie. Na podjeździe dobry samochód. Ale czasem po prostu człowieka wszystko przerasta. Codzienność się wylewa i daje się we znaki. Każdy z nas ma prawo do przytłoczenia, do emocji, które kumulują się, by któregoś wieczora przy lampce wina, wyleją się w postaci łez na policzku.

Każdy ma prawo do uczucia przygniecenia, przygnębienia, smutku. Emocje są po to, by je przeżywać. Jednakże permanentny stan przemęczenia i ciągłego poczucia odpowiedzialności nie sprzyja codziennemu życiu.

W swojej 33 letniej kadencji na tej kuli ziemskiej miałam już depresję, bardzo głęboką. Leczyłam się farmakologicznie z tego powodu. Tabletki wpajały mi poczucie stabilizacji. Czułam się jak na miękkiej pierzynie każdego dnia. Jednak wiedziałam, że te tabletki nie są rozwiązaniem. Są plastrem na brudną ranę. A ranę trzeba oczyścić, zrobić to bardzo dokładnie, jeśli jest potrzeba trzeba ją zszyć, zaczekać aż się zabliźni i bliznę pielęgnować, by nie została do końca życia. By była miękka, a prędzej czy później znikła. Oczywiście może pozostać po niej mały ślad. Tak jest z depresją. Z naszą psychiką. Trzeba o nią zadbać dogłębnie i ją leczyć. Pomogła mi w tamtym czasie psychoterapia. Chodziłam na nią 4 lata. Z małymi przerwami na swoje bunty. W pierwszym roku terapii rozwiodłam się. Te małżeństwo po prostu mi nie służyło. Na tak zwaną zakładkę weszłam w drugi związek, który po również 4 latach posypał się jak domek z kart. Sierpień tego roku był niesamowitym miesiącem. Pierwszy raz w ciągu ostatnich kilkunastu lat byłam bez partnera u boku. Czułam pustkę, żal, wolność, ale taką ciężką wolność. Wolność z dziurą w sercu. Wolność z poczuciem beznadziejności, że żadna miłość już do mnie nie przyjdzie. Byłam skrzywdzona przeokrutnie i przeokrutnie to odczułam.

Nie porównam tego do wbicia noża w serce i wiercenia. Porównam to do gorącego, wręcz rozżarzonego pręta, wyjętego świeżo z ogniska i dziobania nim gdzie popadnie. W serce, w mózg, w oczy, w ciało. Rozsądek i wszystkie moje emocje zostały poturbowane. Mój światopogląd legł po prostu w chwilę. Po raz kolejny poczułam w życiu, że potrzebuje pomocy. Myślę nieustannie o terapii i wybieram się na nią.

Pomyślę nad innym nurtem, nad swoim rozwojem psychicznym, gdyż przez bolesne wydarzenia bardzo się cofnęłam. Moja kreatywność cierpi. Mój umysł cierpi. Moje serce boi się otworzyć. Stara się otworzyć na nowe, nabiera nowych kolorów, ale wciąż bardzo ostrożnie. To na pewno nie będzie już nigdy to samo serce, które było kiedyś.

Te serce nieustannie stopuje mój mózg, nie pozwala mu wypowiadać niektórych słów, nie pozwala mu mówić, nie pozwala otworzyć się na nowe zagadnienia. A ja potrzebuje być starą mną, która ma stado pomysłów na minutę, która wrzuca codziennie post na instagram. Która jest energiczną częścią tego świata.

Staram się podnieść i wiesz czego mi brakuje? Wdzięczności. Dostaję od losu pstryczka w nos. W domu wysiada pompa, a rzecz, która dla każdego jest normalna – jest mi odebrana. Mam świadomość, że nie mam w domu wody, ani tej zimnej, ani gorącej. Żadnej.

Wiem, o tym, że tej wody nie ma, a z przyzwyczajenia odkręcam wiele razy kran i znów przeżywam szok. Najgorzej gdy na dłonie nałożę sobie kremowe mydło, by je zaraz umyć i znów odkręcam kran, a wody nie ma…

Wymiana pompy jest już umówiona, a ja wciąż żyję w emocjonalnym zawieszeniu. 

Jestem wdzięczna za mój piękny dom, za to, że lada moment będzie w nim woda. Jestem wdzięczna, że mam zdrowe dzieci. Że mam wspaniałych przyjaciół, wspaniałego brata, który zawsze poda mi pomocną dłoń. Jestem wdzięczna, za to, że jestem zaradna i mogę swoim nakładem pracy utrzymać swoją rodzinę. Jestem wdzięczna za nową relację, która pojawiła się w moim życiu.

Jestem wdzięczna za wszystko, i cieszę się z tego wszystkiego co mam.

Wdzięczność jest dobra. Wdzięczność za prąd, za wodę z kranu, za stabilizację. W czasach, w których wydaje się, że gorzej być nie może, gdzie jeżdżenie samochodem jest coraz droższe, a robienie zakupów musi być bardzo przemyślane, wdzięczność jest nieoceniona.

Gdzie bym była gdyby nie moja wdzięczność? Kim bym była, gdyby nie moja wdzięczność? Czy na mojej twarzy pojawiły się uśmiech gdyby nie moja wdzięczność?

Codziennie o niej myślę, o tej wdzięczności, dobrze że jest. Napawa mnie energią, daje kopa, mówi mi: tyle przeżyłaś, a tyle masz. Nie narzekaj, ciesz się. Później jej mówię: mam prawo narzekać, a ona, że okej, ale zobacz tylko co jest wokół Ciebie.

 

Close