Gdy tylko mrużę oczy, nadal czuję gorące powietrze na twarzy. Pot ściekający po skroni i słoneczne promienie tak mocne, że bez osłaniania oczu kapeluszem od słońca ani rusz. Pokonujemy krótką drogę i nagle morska bryza daje ukojenie. Morze Tyrreńskie jest wyjątkowo ciepłe. Nie pamiętam kiedy ostatnio zanurzyłam się w morskiej wodzie aż po samą szyję. Słyszę śmiech Kubusia, który tak się śmieje, że aż braknie mu tchu, krzyki i piski radości Olisia. Fale potrafią być tak wysokie, że nakrywają nas ciepłą słoną wodą z bardzo mocną siłą. Gdy tylko zetrzemy wodę z twarzy śmiejemy się dalej i idziemy w stronę pięknego horyzontu, który wydaje się nie mieć końca. Czujemy piasek pod nogami bardzo długo, więc postanawiamy usiąść w wodzie i wymienić uśmiech. Wówczas moje dzieci mówią mi, że są szczęśliwe, jednocześnie trzymając mnie za ręce.
Słońce szybko opala skórę, ludzie na plaży żyją w trybie slow, czego nie ma miejsca w wielkich miastach. Na plaży czujesz beztroskę. Niedbałość o strój kąpielowy, czy wystające nagie części ciała, które powinny być zakryte. Piwo za 7 euro, leżak za 4, a parasol za 2 nie stanowią problemu. Miejsce też. Nikt o nikogo się nie potyka, każdy ma swoje miejsce i swój czas. A ja napawam się tym czasem, gorącym wilgotnym powietrzem i radością moich dzieci. Wcale nie czuję, że jestem prawie dwa tysiące kilometrów od domu. Czuję jedynie szczęście i to, że nic nie muszę.
Tak się właśnie zaczęły nasze wielkie włoskie wakacje. W mojej duszy trwają nadal.
Wyjechaliśmy 30 lipca we wtorek.
Następnie zanocowaliśmy w Brnie, w Czechach.
31 lipca – podróż do Mestre i nocleg
1 sierpnia – Chioggia i niesamowita plaża w okolicy
2 sierpnia – Padwa, Bolonia i dojazd do Rimini
3 sierpnia – plażowanie w Rimini, San Marino i dojazd do Neapolu
4 sierpnia – spełnienie moich marzeń: Positano
5 sierpnia – plażowanie w Ostii, Rzym
6 sierpnia – Termy di Saturnia, Florencja
7 sierpnia – Mestre i upragniona Wenecja
8 sierpnia – powrót do domu
Brzmi jak gonitwa, ale to były spontaniczne wybory i mini-podróże. Wszystko minęło jak pstryknięcie palcami. Niesamowita przygoda, stos spełnionych marzeń, o których nawet kiedyś nie śmiałam śnić. Nigdy nie lubiłam uczyć się geografii, bo nawet w najśmielszych snach, nie sądziłam, że zwiedzę te wszystkie miasta i stolice Państw. Ledwo w domu starczało na podstawowe potrzeby, a co dopiero na wyjazdy za granicę… dlatego zaparłam się w sobie i postanowiłam spełniać marzenia. Dziś zamiast kolejnej sukienki, zostawię kasę na koncie, by procentowała na przyszłość. Marzeniami jadę na Cypr w listopadzie i wiem, że się uda! Trzymajcie kciuki!
A Was zapraszam na kolejne wpisy z podróży po Italii, gdzie opiszę wszystkie nasze przygody i przemyślenia! Stay Tuned!