Cisza błoga i spokój. Pozwala mojemu umysłowi sklecić kilka zdań, stukam w klawiaturę. Naprawdę potrzebuje czasem resetu takiego, w postaci ciszy. Minutą nawet potrafię się nacieszyć. Wczoraj jednak tak nie było, w restauracji… i choćbym miała skisnąć w domu, jak ogórek w słoiku, to raczej na tym etapie rozwoju moich dzieci, nigdy przenigdy nie wyjdę z domu… SAMA. A jak już wyjdę, pod rączkę z Ciocią N lub Tatkiem, to nie zabaluję na miejscu dłużej niż godzinę. A dlaczego?
- Moje położenie jest dosyć niekomfortowe. Starszy Bubi (20 miesięcy) choć potrafi się zająć sam sobą w domu, to w takim miejscu ciekawi go wszystko. Z ciekawości spędzi na krześle 3 minuty (dzięki ci Panie i za to), a później by zajrzał w każdy kąt. Ale zdarza się tak zwany blu mondaj, Chciałby tylko na rączkach u mamusi ze swoim smoczusiem, a co wtedy z 5cio miesięcznym? Który też ma blu mondaj i nie chce posiedzieć sam w foteliku, albo…
- jest głodny! Sama wczoraj sobie strzeliłam w kolano i na cały głos mówię: ‘ojeeeeeju muszę wyciągnąć cyyyyca!;)’ Zapomniałam, że nie jestem sama, jak to w domu, i musiałam się chować mocniej niż zazwyczaj, bo domyślacie się gdzie w najbliższym czasie patrzyła każda para oczu :)
- Dwójka jeszcze zacnie chodzi w pieluszkach. Może to i dobrze, bo gdyby starszy oznajmił, że chce siusiu, to nie pociągnę ze sobą młodszego w TO miejsce. Ale z drugiej strony, jeśli zdarzy się grubsza sprawa to jestem w czarnej D****. oczywiście jeśli restauracja nie zadbała o potrzeby takich gości i nie ma przewijaka w toalecie. Wiem, że kupa i jedzenie to dwa różne bieguny i nie przewinę mego dziecka przy stoliku.
- Nawet gdy wychodzę i mam ze sobą asekurującą osobę, to zanim coś zamówię, zanim zapłacę to minie połowa czasu zaplanowana w tym miejscu. Później jeden kęs co kilkanaście minut, by na koniec wyjść głodnym i z łezką w oku żegnać się z opłaconą zieleniną.
- gdy już płacimy za jedzenie, to wypadałoby je zjeść (pkt4), albo chociaż wrócić do domu z najedzonym dzieckiem. Jednak nowo poznane miejsce, jest bardziej ciekawe niż szklanka soku, czy pomidor dla dziecka takiego jak moje. Wczoraj sam się poczęstował bułką, wziął ją do ręki i dalej zwiedzał.
- Każda para oczu (pkt 2), szczególnie ta co nie ma dzieci, patrzy na takie zjawisko jak armagedon. Koniec świata. Wczoraj dwie matki, ciocia, czwórka dzieci, aparaty, cyc, jedzenie, szaleństwo. A ja tylko czytam im z oczu, a te oczy mówią ‘będzie kupa czy nie będzie? Przewinie przy stoliku, czy nie przewinie?” nagłośniony problem pieluchowo – kupowy sprawił, że bardzo podejrzliwie ludzie zaczęli patrzeć na kobiety w restauracjach/jadłodajniach i tym podobnych miejscach.
Pomimo, że bardzo kocham swoje dzieci, uwielbiam na nie patrzeć, jak poznają nowe tereny, nigdy przenigdy nie wyjdę z nimi nigdzie sama. Jeszcze nie teraz, nie ten czas. Może jak chłopaki podrosną? Będzie wtedy czas na kino, spacery i inne przyjemności. Teraz zawsze biorę pod pachę bliską mi osobę, która pomoże w załadunku dzieci do auta, podskoczy po kartę parkingową, potrzyma jedno za rączkę, zerknie, wytrze brodę, poda widelca. Pomoże. Teraz to ja czekam na Walentynki, idę sama z Tatkiem i nikt nam nie zabrodni, o! :)
Restaurację „Bułka z Masłem” przepraszam za doznany szok i wstrząs psychiczny ;) A Was zapraszam jeszcze do Mamy Makowej, a tam ‘dziecko w restauracji’ (klik)<-