„Romantyczny” weekend w polskich górach: Morskie Oko, Czarny Staw, Kasprowy, Przełęcz Świnicka. Dlaczego romantyczny w cudzysłowiu? A dlatego, że przemierzając tyle kilometrów pieszo, wspinając się po górach, nikt nie miał już siły wieczorem na żadne amory.
Wujek Marcin wymyślił wspólny weekend bez dzieci. I jak wymyślił – tak zrealizował. Wymyślił weekend w górach. Piesze wędrówki, wspaniałe wspinaczki. Trasa nie do końca łatwa dla zwykłego śmiertelnika jak ja. Nie do końca też wszystko poszło zgodnie z planem – zacznę od początku. We czwartek wieczorem oddaliśmy dzieci na przechowanie. Mieliśmy nastawić budzik na pierwszą rano w piątek. Tak też zrobiliśmy, jednakże budzik nie zadzwonił, albo zadzwonił – jak twierdzi Wujek, jednakże chyba go przespaliśmy. O piątej nad ranem zbudziły nas potrzeby fizjologiczne, jakież było zdziwienie, że jest 5 rano! Spakowaliśmy się w 15 minut i wyruszyliśmy. Kierunek Zakopane.
Tam zostawiliśmy auto na parkingu pod Morskim Okiem i ruszyliśmy na piechotę do Morskiego Oka. Nastawiłam się, że będzie ciężko, ale do Morskiego Oka szło mi całkiem zgrabnie.
Myślałam, że spóźnienie się o cztery godziny na wycieczkę będzie naszym jedynym i największy potknięciem tego weekendu, ale przecież byłoby za pięknie :D Na miejscu gdy byłam przeraźliwie głodna i miałam nadzieje, na ciepłą zupę, okazało się, że nie można płacić kartą, a bankomat, który był na miejscu miał awarię podajnika pieniędzy. Próbowaliśmy je wyjąć 4 razy. Wyobraźcie sobie naszą złość… powiedziałam Marcinowi, że nie daruje jak nie zjem (a gdy jestem głodna nie w głowie mi dalsze wędrówki i wszystko i w ogóle całe życie ;)). Popytaliśmy i okazało się, że można się zgłosić do recepcji schroniska, udzielono – nam biedakom – kredytu w wysokości 150zł. Jaka była moja radość! Tyle przyjemności! Przepyszne jedzenie i zasłużony alkoholizm.
Po konsumpcji zrobiliśmy kilka zdjęć i udaliśmy się w stronę Czarnego Stawu. Tam dopiero dowiedziałam się co to jest wspinaczka górska. Gdyby nie kije, to bym ducha wyzionęła. Pod górę, malutkimi stromymi schodkami, nie pamiętam ile czasu mi to zajęło. Ale widoki na Morskie Oko z góry rekompensowały wszystko, a gdy zobaczyłam na żywo Czarny Staw… coś cudownego! Chciałam tam być dłużej, chłonąć piękno tego miejsca, ale przez nasze spóźnienie nie mogliśmy sobie na to pozwolić…
I Czarny Staw:
Gdy Wujek organizował wyjazd z żadnych ze schronisk nie było miejsc. Z pomocą przyszedł przecudny Pensjonat Dawidek w Zakopanem. Ale oznaczało to, że każdego dnia z gór trzeba będzie schodzić. Także wracaliśmy z Czarnego Stawu i Morskiego Oka do Zakopanego. Powrót z Morskiego Oka już nie odbywał ciemną nocą. Dobrze, że mieliśmy czołówki. Udało się bezpiecznie dotrzeć na miejsce.
Żeby było śmieszniej ja miałam rewolucje żołądkowe po kwaśnicy, a wujek zapomniał majtek z domu. W ten sposób zakończył się nasz 1 dzień naszej „romantycznej wyprawy”. Zrobiliśmy około 40 kilometrów i spaliliśmy niespełna 3 tysiące kalorii (jupi!)
Dzień 2
Dzień drugi naszego wyjazdu też zaczął się całkiem nieźle. Mieliśmy wjechać na Kasprowy by za dnia wejść na Świnicę. Jednakże bilety przez internet zostały wyprzedane. Pomyśleliśmy, że kupimy je na miejscu. Jednakże gdy dotarliśmy do Kuźnic, okazało się, że czas oczekiwania w kolejce, w której stoi się po bilet, to aż trzy godziny… czyli taki sam czas jaki poświęcilibyśmy na wejście na Kasprowy. Decyzja została podjęta w minutę – nie mamy innego wyjścia – idziemy. Już na samym początku wędrówki moje serducho dało się we znaki. Wujek zaproponował mi założenie swojego zegarka – który najpierw wyświetla 187 uderzeń na minutę, wskazując na maksimum wysiłku. Później gdy serce uderzało 182 na minutę, zegarek wyświetlił „poza strefą” do dziś się z tego śmieję. Dzięki zegarkowi robiliśmy chwilowe postoje i szliśmy dalej.
Natura jest niesamowita, i widoki, które nam się ukazywały były przepiękne. Drugi dzień z pięknym okienkiem pogodowym, jak w raju! Najgorsze było podejście przy samym szczycie. Zajęło chyba mi najwięcej czasu. Mimo krótkich i częstych postojów, wejście zajęło nam 3 godziny, czyli tyle ile wskazują mapy.
Na miejscu zjadłam ukochaną kwaśnicę i serki i ruszyliśmy dalej. Chociaż miałam wątpliwości i przez moje myśli przechodził kuszący pomysł zjazdu na dół. Ale nie mogę się poddać – mówiłam sobie, nie po to tu przyjechałam. Po trzech godzinach wspinaczki moje nogi i kolana nie były zadowolone, że idziemy dalej, ale moje oczy… tak.
Zaczynały się jedne z piękniejszych w życiu widoki. Szliśmy w stronę Przełęczy Świnickiej. Świnica, na którą mieliśmy wchodzić (gdybyśmy o czasie wjechali na Kasprowy, a nie weszli) była przed nami. Niestety gdybyśmy na nią weszli zabrakłoby nam sił, oraz czasu. Także obeszliśmy się smakiem.
Przed nami była Przełęcz Świnicka, pytałam Wujka 4 razy, czy aby to na pewno jest zejście z niej. Ja widziałam po prostu przepaść. Wujek jedynie powiedział: nakładaj kaptur, rękawiczki i używaj rąk, skoro je masz. Nie miałam wyjścia, tak też zrobiłam i zaczęliśmy schodzić. To co ujrzałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Teraz pozostało dotrzeć do Murowańca, posilić się, oraz dotrzeć do Kuźnic.
Zostawiam Wam teledysk z naszego wyjazdu, urywki ze wędrówki i wspinaczki:
oraz kilka zdjęć!
Mam nadzieję, że się podobało i widzimy się w następnym wpisie!
Jeśli nie jesteś na naszym instagramie, radzę to nadrobić :) Tam na bieżąco relacjonowałam nas wypad, oraz fajnie opisywałam: