-Aga, ale czy ty naprawdę chcesz karmić? Przemyśl to…
-Chcę… Odpowiadałam przez łzy. Moje piersi, niczym silikon świeżo po operacji, wyglądały jakby miały za chwilę wybuchnąć. Ale mleko nie chciało się wydostać na wierzch. Przyjaciółka doradzała poradnię laktacyjną, różne metody karmienia. A ja uparta byłam jak osioł, wszystkie baby w mojej rodzinie karmiły, to będę i ja!
Karmiłam różowym mlekiem, z rozgryzionych brodawek. Godzinę pracy laktatorem, w różnych systemach, naprzemiennie dwie piersi, przez godzinę, dawały 10 ml mleka. Ale ja jestem zawzięty człowiek. Uparłam się, że dam to i dałam radę. Moja laktacja tak się rozkręciła, że mogłabym wykarmić cały połóg noworodków.
Ale historia była burzliwa. Był pot, krew i lały się łzy. Było mi tak strasznie pod górkę.
ZACZĘŁO SIĘ OD:
Od oczywiście miłych rad przyjaciół, cioć dobra rada i babć. Że ja płaska jak deska, i moje ulubione powiedzenie dziewczyna śląska, w dupie szeroka w barach wąska, nie będę w stanie wykarmić ani jednego berbecia. Że skoro mam tylko skutek, piersi wcale, to gdzie ten gruczoł! Nie wykarmię swoich dzieci! Kupuj butelki, sztuczne mleko matka! Takie słowa najpierw raniły, a później dudniły w echem w mojej głowie, a moja głowa odpowiadała: spadać jedno z drugim, ja wam pokażę! Wojsko wykarmię!
Jak sobie pomyślałam, tak się stało, z tymże, jak już wspomniałam to nie była łatwa droga. Karmiąc maluszka nie wiedziałam czy mleko leci czy nie, laktator mówił co innego, niemowlę wysyłało inne sygnały. Książki wszystkie rzuciłam w kąt, nic w nich logicznego nie było, gdyż nie wie ten, kto nie przeżył.
MOJE KARMIENIA MALUSZKA WYGLĄDAŁY W TEN SPOSÓB, że najpierw wybierałam się do kuchni by przygotować MM, a później przystawiałam go do piersi, gdy czułam, że już nic więcej z niej nie wyssie, podawałam MM, dla spokojności, by uspokoić swoje sumienie, że nie zagłodzę dziecka. Jedna ze znajomych opowiadała mi kiedyś, że trafiła z maluszkiem do szpitala, bo karmiła je piersią, nie mając bladego pojęcia, że w nich po prostu nic nie ma.
DOPIERO W DRUGIM MIESIĄCU ŻYCIA MALUSZKA doszłam do ładu z karmieniem. Moja gorączka, zastoje pokarmu, oraz zmasakrowane sutki w końcu dały mi żyć. Mogłam karmić Bubę wszędzie. Na krawężniku, w parku, na zakupach, w samochodzie. Byłam z siebie dumna! Piersi były ogromne (z tego też byłam dumna) i czułam się naprawdę kobieco. A wiesz dlaczego? Dlatego, że wcześniej odgórnie z założenia byłam przekreślona przez najbliższych. Ich słowa tak mnie dotknęły, że czułam się jak matka gorszego gatunku. I teraz gdy słyszę, że któraś nie karmi swojego niemowlęcia, nie pytam o powód, nie neguję, bo wiem co to za droga przez mękę.
NIESTETY MOJA DUMA NIE TRWAŁA DŁUGO. Akurat zbiegło się to z momentem rozszerzania diety u maluszka. W sumie dzięki Bogu! Kiedy kończył szósty miesiąc życia i już nie mogłam się doczekać, by rozszerzyć mu dietę, to nagle zaczął odwracać głowę na widok moich piersi. Gdy tylko poczuł smak mojego mleka, wiszczał w niebogłosy i nie chciał go pić! Próbowałam różnych sztuczek, ściągałam je i przelewałam do butelki, dodawałam kaszy do smaku. Nie i koniec!
COŚ CZUŁAM. Czułam, że coś jest nie tak. W końcu natura wie jak działać. Okazało się, gdy Buba miał pół roku, że jestem w drugiej ciąży, same początki! Pierwsze tygodnie! Nic pewnego! Ale jestem. Jak wiesz dziś, to był właśnie Oli. Dziecko z kosmosu, tak nas zaskoczył, nie wiadomo kiedy się pojawił, urodził się w najmniej nieoczekiwanym momencie naszego życia.
Oczywiście zapewne gdybym się uparła, jakoś bym przekonała Bubka do karmienia, jeszcze próbowałam tak działać przez dwa miesiące. Najzwyczajniej w świecie szkoda mi było mojego cierpienia, mojej pracy włożonej w trud by rozkręcić laktację, oraz… mojej dumy. Naprawdę byłam dumną matką polką karmiącą. I się tego nie wstydziłam! Mogłam je pokazywać wszędzie ;)
Ostatecznie dałam za wygraną. Oddałam się w ręce natury. Znam mamy, które karmiły swoje maleństwa podczas błogosławionego stanu. Nic się nie stało, a mogło. ZDANIA SĄ PODZIELONE. Część lekarzy twierdzi, że pobudzanie i utrzymywanie laktacji, podczas ciąży, bardzo osłabia organizm kobiety. Organizm musi dać z siebie wszystko co najlepsze do mleka, jak i dla rozwijającego się płodu. Czasem się nie da tego zrobić perfekcyjnie, dlatego zazwyczaj coś na tym cierpi, i w bardzo dużej mierze jest szansa, że to właśnie rozwijający się dzidziuś w łonie, nie dostanie wszystkiego co potrzebne. A pierwsze tygodnie są bardzo ważne.
Druga sprawa. Karmiąc maluszka piersią on ssie brodawki u kobiety, a to pobudza wytwarzanie oksytocyny, a ta powoduje skurcze. Jest szansa na przedwczesny poród! Dlatego lepiej nie karmić gdy ciąża ma ponad 6 miesięcy.
POWIEM CI SZCZERZE, ŻE NATURA WIE CO ROBI. Ufam jej, mogę jej delikatnie pomóc, ale w moim przypadku sprawdziła się w 100%. Wertując strony w sieci na temat karmienia znalazłam podobne informacje do moich doświadczeń. Oraz nawet rozmaite ciekawostki jak ta: Mama bliźniąt karmiła każde oddzielną piersią. Czy wiesz, że po ściągnięciu pokarmu z poszczególnych piersi, różnił się on kolorem? A później jak go zbadano to i składem? Natura dopasowała się do potrzeb dziecka. Czy to nie magiczne?
Na zdjęciach mały Bubek. Pod spodem zdjęcia z naszych ostatnich spacerów. Ten czas leci stanowczo za szybko. Teraz czekam na Twoje historie odnośnie karmienia, daj znać jak było!