Close
Close

Brak produktów w koszyku.

Osiem i dwadzieścia

Osiem i dwadzieścia

Idzie jesień, a ja jak zwykle, z ręką w nocniku obejrzałam się dopiero teraz. W sumie się nie obejrzałam, bo karnet na siłownię posiadam od ponad roku, i nie tylko posiadam, ale czasem i tam bywam. Kopniaka dał mi Tatko na plaży, słowami, że mi tak fajnie majtają się pośladki podczas chodzenia. Mało nie zaliczyłam zgona na miejscu. Uwierzcie mi, to był mój pierwszy sierpniowy negliż na plaży od trzech lat (odkąd w każdej ciązy dane mi było przytyć 30+ i nadal nie może odejść ode mnie 12). Na ten negliż przygotowywałam się bardzo długo, wiecie, zakup odpowiedniego stroju kąpielowego, maskującego tu i ówdzie, oraz opalenizna, która rzekomo wyszczupla, przygotowywana długo i skrupulatnie, gdyż wolę balsam brązujący niż samoopalacz. Poświęciłam tyle czasu i energii, zakopałam pod ziemię mój wstyd, a mój tłuszczyk chciał czy nie chciał, został dostrzeżony.

Także z tej złości zaczęłam biegać. Bieganie z premedytacją lepiej wchodzi i smakuje, niż takie bieganie z samej siebie. Ostatnio zhejtowałyście mnie na naszym IG(klik), że biegam w trampkach, dlatego wynurzyłam z dna torby, którą zabieram na siłownię moje tak zwane ‘adidaski’. Kupione jeszcze za czasów świetlości, 60kg, rozmiar S, noga dwa rozmiary mniejsze. W każdej ciąży przecież platfus powiększył się o jeden. Jakoś na siłowni nie odczuwam, że ten obuw jest przyciasny, za to pierwsze godzinne bieganie, skończyło się tym, że schodzą mi cztery paznokcie. Dwa duże, i dwa zaraz obok.

Podczas drugiego biegania już naładowałam telefon, włączyłam endomodno, słuchawka w ucho, rytmiczny music i pędzę. Pędzę – koń by się uśmiał, truchtam, jedna stopa za drugą, żółwie tempo, aż ziemia pode mną drży. Ciemno jest jak w tyłku, bo przecież nie pokażę się w świetle dziennym człowieczeństwu – sąsiadom i reszcie, że biegnę w koku na czubku głowy, sapie się i pocę, oraz to, że moja twarz przybiera dziwne purpurowe kolory.

Także jak biegać, to tylko koło 21. Także biegnę, opadam z sił i nagle czuję jak ktoś za mną biegnie. Widzę cień, jest ich dwóch, wyciągam słuchawkę z ucha, jedną, jedną na wszelki wypadek zostawiam, by połączyć się ze 112. Widzę smierć w krzakach, które mijam, widzę dwa męskie cienie, dużej postury przed sobą, czuje że za moimi plecami biegnie dwóch olbrzymich osiłków. Twardo biegnę, serce mam w gardle, nic nie mówię, co by jak najdłużej pożyć na tym świecie. Zaplanować w myślach, co będzie z dziećmi, czy będę nawiedzać Tatkę zza grobu i jak będzie sobie radził.

Nagle jeden osiłek coś mówi, on coś mówi! O matko! Moje serce przyspieszyło, a słowa nagle dochodzą do moich uszu:

jak cię zobaczyłem, to strzała amora trafiła w moje serce..

Uffff nie chcą mnie zabić, ale nadal za mną biegną! Moja wiara w człowieczeństwo została przywrócona! A jakiego miałam powera na dalsze bieganie, że chyba pobiłam swój rekord tamtego dnia.

Odpowiedziałam im:

dajcie spokój chłopaki, jestem stara, mam dwójkę dzieci, mieszkam niedaleko, mam kok na czubku głowy, jestem spocona, a mój mąz jest instruktorem karate.

Wydawałoby się, że zniechęciłoby to każdego opryszka, ale oni nie poddali się i biegli za mną dalej! Przywitali się również, to Paweł i Karol z Bajecznej (serio, ta ulica w mojej okolicy istnieje!), studenci, mundurowi, mówię im, że ja anemiczka, która nigdy nie ćwiczyła na wuefie, a oni biegną za mną i wymiękają.

Śmiechu było co nie miara, to jedno z najprzyjemniejszych biegań w moim życiu. Było bardzo sympatycznie i wcale nie – niebezpiecznie.

Ten dzień pokazał mi, że wcale nie jest tak jak kreują media (oraz moja babcia), że nie można wychodzić z domu po zmroku i trzeba bardzo mocno dbać o bezpieczeństwo. Oczywiście czubków nie brakuje, ale tego wieczoru było bardzo ciepło, minęłam bardzo dużo (o dziwo na moim zadupiu) młodych biegających ludzi, młodych ludzi pijących piwo na przystankach, widziałam w oknach ślicznych domków wiele domowych imprez i stwierdziłam jedno…. że mimo, że czuję się bardzo staro, to wcale nie jestem taka stara!

Czuje się emocjonalnie staro po prostu, bo mam już wiele. Dwójkę dzieci, dom na kredyt, fajną pracę, męża i dwa psy. Oraz bagaż doświadczeń, którego nie lubię opowiadać, bo zawsze ciekną mi łzy.

Czuję się staro, bo mam wiele bliskich znajomych w wieku 30+, 35+, którzy nie posiadają dzieci dlatego, że nie mogą, ale robią to z wyboru, by nie stracić młodości.

 

fg6a1861

 

Tego dnia wracałam właśnie z Warszawy, od mojej M(klik). Musiałam załatwić sprawę w stolicy, i chciałam najzwyczajniej w świecie odpocząć. Cierpię bardzo długo na chroniczne zmęczenie, spanie we czwórkę nie sprzyja, mam obolałe żebra, wstaję po kilka razy. Wysypiam się wszędzie, tylko nie w domu. R wziął urlop, gdyż zostawiłam Bubka chorego. Nie chorego obłożnie, ale tak, że baliśmy się puścić go do przedszkola. Facet mógł mi powiedzieć, yyy sorry, że nic nie przygotowałem, ale siedziałem z chorym dzieciakiem w domu, wszystkiego najlepszego.

Wiesz co na mnie czekało? Dwadzieścia osiem najpiękniejszych róż na świecie, ulubiony torcik (z ulubionej cukierni, oczywiście z alkoholem), prezent, oraz dwóch najprzystojniejszych (trzeci w żłobku) i najukochańszych facetów mojego życia. Widziałaś to TUTAJ(klik) i TU.

Stali tak w wejściu, Bubi w rękach dzierżył prezent i czekali na mnie. Tylko burak by się nie rozryczał.

W takich chwilach nie ważne ile mam lat, nie ważne są dla mnie prezenty, najważniejsze jest to, że ich mam. Że będąc w takim wieku już się ich ‘dorobiłam’. Dorobiłam się miłości, która wypełnia moje młode i wypełni moje stare życie po brzegi. I wiesz co? Czekam już kolejnych urodzin, ciekawe czy ten mały chłopczyk będzie tak dumnie trzymał ten prezent i czekał na mamę. Miał błysk w oczach i nadzieję, że mama zaraz przyjdzie, kurna, mogła szybciej przyjechać ta mama! Zamiast spać u cioci… co nie? ;)

 

fg6a1777 fg6a1791 fg6a1805 fg6a1812 fg6a1814 fg6a1850 zfg6a1800

Close